Strefa wiedzy
Złe nastroje w rolnictwie i 484 mln złotych długów
Niskie ceny skupu i wysokie koszty produkcji – to jedne z głównych problemów polskiego rolnictwa, wpływające także na jego kondycję finansową. Długi rolników, leśników i rybaków zarejestrowane w Krajowym Rejestrze Długów sięgają 484 mln złotych, z czego 84% przypada na gospodarstwa zajmujące się uprawą roli i hodowlą zwierząt. Na pieniądze od nich czekają przede wszystkim firmy windykacyjne oraz banki i firmy pożyczkowe. Statystyczny dłużnik z tej branży musi spłacić ponad 52 tys. złotych.
Aż 92 proc. rolników wskazuje na rozmaitego rodzaju przeszkody, które utrudniają im prowadzenie biznesu – wynika z najnowszych danych Głównego Urzędu Statystycznego. Największą barierą, na jaką uskarżają się polscy rolnicy, są zbyt niskie ceny zbytu produktów rolnych. Tanieje mleko, jaja i mięso, a także rzepak i cukier. W rozwoju gospodarstw doskwierają im także zbyt wysokie koszty produkcji oraz niekorzystne warunki atmosferyczne.
Potwierdzają to eksperci z Instytutu Rozwoju Gospodarczego SGH podając, że w I kwartale 2018 roku koniunktura w polskim rolnictwie pogorszyła się. A to może mieć odzwierciedlenie w problemach finansowych gospodarzy. Widać to chociażby w zadłużeniu przedsiębiorców rolnych, leśnych i rybackich. Ich długi sięgają 484 mln złotych – wynika z danych Krajowego Rejestru Długów Biura Informacji Gospodarczej. 84 proc. tej kwoty przypada na rolników, 14 proc. na leśników, a długi rybaków to zaledwie 2 proc. W sumie z zadłużeniem boryka się 9 286 przedsiębiorstw. Średnia kwota długu przypadającego na jednego dłużnika to przeszło 52 tys. złotych. Statystyczny gospodarz zalega ze spłatą czterech zobowiązań.
– Przyczyn zadłużenia można szukać nie tylko w niskich cenach skupu płodów rolnych, których nie zrekompensował nawet wzrost cen ziemniaków i kukurydzy. Eksperci SGH podają, że zmniejszyły się też oszczędności gospodarzy. I jak rolnicy sami przyznają, będą się zmniejszać jeszcze bardziej. Co prawda, przełom roku był dla rolników momentem, w których część z nich postanowiła spłacić zaległe zobowiązania za pieniądze ze sprzedanych produktów rolnych lub inwentarza. Jednak w gospodarstwach zaczęły się przygotowania do kolejnego sezonu. A to oznacza ponowne sięganie po pożyczki czy kredyty. Rolnicy potrzebują pieniędzy na kupno nasion i sadzonek, nawozów oraz środków ochrony roślin, a w przypadku tych mniejszych na wypożyczenie sprzętu rolniczego. Niektórzy chcą też zmodernizować gospodarstwa i zainwestować w powiększenie inwentarza lub uprawiać ziemię na większej liczbie hektarów – mówi Adam Łącki, prezes Zarządu Krajowego Rejestru Długów Biura Informacji Gospodarczej.
Najwięcej, bo ponad 40 proc. długu rolników, przypada na gospodarstwa mieszane, które zajmują się zarówno uprawą roślin, jak i hodowlą zwierząt. Nieco ponad 21 proc. łącznego zadłużenia to zobowiązania przedsiębiorców rolnych, którzy pomagają rolnikom w uprawie pól i zbiorze plonów (np. wynajem maszyn rolniczych, sianie i koszenie zbóż) oraz w hodowli zwierząt (m.in. opieka nad stadem, kolczykowanie zwierząt i strzyżenie owiec). 18 proc. długów rolnictwa przypada na przedsiębiorców, którzy zajmują się uprawą zbóż.
Rolnik z miasta
Prym w niepłaceniu wiodą gospodarze z Wielkopolski, gdzie 1 037 firm z tego sektora ma do oddania 67,3 mln złotych. Tuż za nimi są rolnicy, leśnicy i rybacy z woj. mazowieckiego, który zadłużenie wynosi 60 mln złotych. Co ciekawe, to właśnie na Mazowszu mieszka najwięcej rolników-dłużników. Na ostatnim miejscu niechlubnego podium znajdują się przedsiębiorcy rolni ze Śląska. Ich łączny dług wynosi 46,2 mln złotych. To właśnie z woj. śląskiego pochodzi rekordzista, który jest właścicielem gospodarstwa rolnego w… Częstochowie. Jego dług to prawie 10,6 mln złotych. Na spłatę pieniędzy czeka siedmiu wierzycieli – przede wszystkim firmy windykacyjne oraz fundusze sekurytyzacyjne, które odkupiły długi od pierwotnych wierzycieli.
– W pierwszej chwil dziwić może to, że rolnik pochodzi z miasta. Jednak w dzisiejszych czasach coraz częściej gospodarz nie jestem typowym chłopem ze wsi – niczym Pawlak i Kargul z kultowej komedii „Sami swoi”. Poza tym przedsiębiorstwo rolne wcale nie musi zajmować się hodowlą zwierząt czy uprawą roli. Taki przedsiębiorca może świadczyć usługi związane z wypożyczaniem sprzętu rolniczego czy pośrednictwem w skupie inwentarza lub produktów rolnych, a rolnictwo traktuje jako dochodowy biznes – tłumaczy Adam Łącki.
W polskich gospodarstwach rolnych może być jeszcze gorzej. Prognozy rolników nie są optymistyczne. Według GUS, przedsiębiorcy rolni spodziewają się pogorszenia nie tylko sytuacji ogólnej ich gospodarstw, ale też opłacalności i zapotrzebowania na wytwarzane przed nich produkty. Najbardziej o swoją przyszłość obawiają się gospodarze uprawiający rzepak oraz hodujący świnie.
W części za poziom zadłużenia branży rolnej odpowiadają też zatory płatnicze. Rolnicy są bowiem nie tylko dłużnikami, ale i wierzycielami, którym kontrahenci zalegają ze spłatą 96 mln złotych. Najwięcej, bo 19,8 mln złotych są im winne… gospodarstwa z tej samej branży. Najpewniej to nieuregulowane płatności za kupno ziemi, produktów rolnych, zwierząt czy świadczenie usług. Trochę mniej, bo 19,6 mln zł, nie zapłaciły rolnikom firmy handlowe – jak można przypuszczać za kupno produktów rolnych. Branża budowlana ma do oddania gospodarzom 16,1 mln złotych, a przedsiębiorcy z sektora przemysłowego 12,2 mln zł.
Zgubne dopłaty
Dla rolników najważniejszym źródłem dochodów, który pomaga rozwijać i modernizować ich gospodarstwa rolne są fundusze krajowe lub unijne. Pod końca marca Agencja Restrukturyzacji i Modernizacji Rolnictwa wypłaciła gospodarzom 11,78 mld zł w ramach dopłat bezpośrednich za 2017 rok.
– Dofinansowanie ze środków unijnych lub krajowych to dla rolników potężny zastrzyk gotówki. Z jednej strony pozwalają na modernizację gospodarstw: kupno maszyn czy powiększenie inwentarza. Ale stanowią one też w pewien sposób ryzyko: uzależnienie się od środków zewnętrznych – twierdzi Jakub Kostecki, prezes Zarządu Kaczmarski Inkasso.
Jak szacują eksperci, po wsparcie banku statystycznie sięga co drugi polski rolnik, a dotacje stanowią nawet 70 proc. łącznych dochodów gospodarzy. Często, aby skorzystać z tych pieniędzy, przedsiębiorca musi zapożyczyć się w banku, a potem spłacać inwestycje z zewnętrznego dofinansowania i własnych pieniędzy.
– O ile w przypadku prężnie działających gospodarstw, nie ma w tym nic złego – taki rolnik ma wkład własny, zdolność kredytową i co ważne, jest w stanie spłacać raty kredytu. O tyle w przypadku niewielkich gospodarstw, rolnikowi może zabraknąć pieniędzy na regulowanie zobowiązań z bieżących przychodów. Nie dość, że brakuje mu własnych środków i często, aby otrzymać kredyt, zapożycza się u sąsiadów i rodziny. To potem okazuje się, że nie ma pieniędzy na spłatę rat kredytu. Samo dofinansowanie nie załatwia sprawy, a dług rolnika rośnie. Dlatego nawet duży wpływ gotówki z unijnych i krajowych dopłat może spowodować, że rolnik zamiast inwestować, zacznie się zadłużać – wyjaśnia Jakub Kostecki.
Potwierdzają to eksperci z Instytutu Rozwoju Gospodarczego SGH podając, że w I kwartale 2018 roku koniunktura w polskim rolnictwie pogorszyła się. A to może mieć odzwierciedlenie w problemach finansowych gospodarzy. Widać to chociażby w zadłużeniu przedsiębiorców rolnych, leśnych i rybackich. Ich długi sięgają 484 mln złotych – wynika z danych Krajowego Rejestru Długów Biura Informacji Gospodarczej. 84 proc. tej kwoty przypada na rolników, 14 proc. na leśników, a długi rybaków to zaledwie 2 proc. W sumie z zadłużeniem boryka się 9 286 przedsiębiorstw. Średnia kwota długu przypadającego na jednego dłużnika to przeszło 52 tys. złotych. Statystyczny gospodarz zalega ze spłatą czterech zobowiązań.
– Przyczyn zadłużenia można szukać nie tylko w niskich cenach skupu płodów rolnych, których nie zrekompensował nawet wzrost cen ziemniaków i kukurydzy. Eksperci SGH podają, że zmniejszyły się też oszczędności gospodarzy. I jak rolnicy sami przyznają, będą się zmniejszać jeszcze bardziej. Co prawda, przełom roku był dla rolników momentem, w których część z nich postanowiła spłacić zaległe zobowiązania za pieniądze ze sprzedanych produktów rolnych lub inwentarza. Jednak w gospodarstwach zaczęły się przygotowania do kolejnego sezonu. A to oznacza ponowne sięganie po pożyczki czy kredyty. Rolnicy potrzebują pieniędzy na kupno nasion i sadzonek, nawozów oraz środków ochrony roślin, a w przypadku tych mniejszych na wypożyczenie sprzętu rolniczego. Niektórzy chcą też zmodernizować gospodarstwa i zainwestować w powiększenie inwentarza lub uprawiać ziemię na większej liczbie hektarów – mówi Adam Łącki, prezes Zarządu Krajowego Rejestru Długów Biura Informacji Gospodarczej.
Najwięcej, bo ponad 40 proc. długu rolników, przypada na gospodarstwa mieszane, które zajmują się zarówno uprawą roślin, jak i hodowlą zwierząt. Nieco ponad 21 proc. łącznego zadłużenia to zobowiązania przedsiębiorców rolnych, którzy pomagają rolnikom w uprawie pól i zbiorze plonów (np. wynajem maszyn rolniczych, sianie i koszenie zbóż) oraz w hodowli zwierząt (m.in. opieka nad stadem, kolczykowanie zwierząt i strzyżenie owiec). 18 proc. długów rolnictwa przypada na przedsiębiorców, którzy zajmują się uprawą zbóż.
Rolnik z miasta
Prym w niepłaceniu wiodą gospodarze z Wielkopolski, gdzie 1 037 firm z tego sektora ma do oddania 67,3 mln złotych. Tuż za nimi są rolnicy, leśnicy i rybacy z woj. mazowieckiego, który zadłużenie wynosi 60 mln złotych. Co ciekawe, to właśnie na Mazowszu mieszka najwięcej rolników-dłużników. Na ostatnim miejscu niechlubnego podium znajdują się przedsiębiorcy rolni ze Śląska. Ich łączny dług wynosi 46,2 mln złotych. To właśnie z woj. śląskiego pochodzi rekordzista, który jest właścicielem gospodarstwa rolnego w… Częstochowie. Jego dług to prawie 10,6 mln złotych. Na spłatę pieniędzy czeka siedmiu wierzycieli – przede wszystkim firmy windykacyjne oraz fundusze sekurytyzacyjne, które odkupiły długi od pierwotnych wierzycieli.
– W pierwszej chwil dziwić może to, że rolnik pochodzi z miasta. Jednak w dzisiejszych czasach coraz częściej gospodarz nie jestem typowym chłopem ze wsi – niczym Pawlak i Kargul z kultowej komedii „Sami swoi”. Poza tym przedsiębiorstwo rolne wcale nie musi zajmować się hodowlą zwierząt czy uprawą roli. Taki przedsiębiorca może świadczyć usługi związane z wypożyczaniem sprzętu rolniczego czy pośrednictwem w skupie inwentarza lub produktów rolnych, a rolnictwo traktuje jako dochodowy biznes – tłumaczy Adam Łącki.
W polskich gospodarstwach rolnych może być jeszcze gorzej. Prognozy rolników nie są optymistyczne. Według GUS, przedsiębiorcy rolni spodziewają się pogorszenia nie tylko sytuacji ogólnej ich gospodarstw, ale też opłacalności i zapotrzebowania na wytwarzane przed nich produkty. Najbardziej o swoją przyszłość obawiają się gospodarze uprawiający rzepak oraz hodujący świnie.
W części za poziom zadłużenia branży rolnej odpowiadają też zatory płatnicze. Rolnicy są bowiem nie tylko dłużnikami, ale i wierzycielami, którym kontrahenci zalegają ze spłatą 96 mln złotych. Najwięcej, bo 19,8 mln złotych są im winne… gospodarstwa z tej samej branży. Najpewniej to nieuregulowane płatności za kupno ziemi, produktów rolnych, zwierząt czy świadczenie usług. Trochę mniej, bo 19,6 mln zł, nie zapłaciły rolnikom firmy handlowe – jak można przypuszczać za kupno produktów rolnych. Branża budowlana ma do oddania gospodarzom 16,1 mln złotych, a przedsiębiorcy z sektora przemysłowego 12,2 mln zł.
Zgubne dopłaty
Dla rolników najważniejszym źródłem dochodów, który pomaga rozwijać i modernizować ich gospodarstwa rolne są fundusze krajowe lub unijne. Pod końca marca Agencja Restrukturyzacji i Modernizacji Rolnictwa wypłaciła gospodarzom 11,78 mld zł w ramach dopłat bezpośrednich za 2017 rok.
– Dofinansowanie ze środków unijnych lub krajowych to dla rolników potężny zastrzyk gotówki. Z jednej strony pozwalają na modernizację gospodarstw: kupno maszyn czy powiększenie inwentarza. Ale stanowią one też w pewien sposób ryzyko: uzależnienie się od środków zewnętrznych – twierdzi Jakub Kostecki, prezes Zarządu Kaczmarski Inkasso.
Jak szacują eksperci, po wsparcie banku statystycznie sięga co drugi polski rolnik, a dotacje stanowią nawet 70 proc. łącznych dochodów gospodarzy. Często, aby skorzystać z tych pieniędzy, przedsiębiorca musi zapożyczyć się w banku, a potem spłacać inwestycje z zewnętrznego dofinansowania i własnych pieniędzy.
– O ile w przypadku prężnie działających gospodarstw, nie ma w tym nic złego – taki rolnik ma wkład własny, zdolność kredytową i co ważne, jest w stanie spłacać raty kredytu. O tyle w przypadku niewielkich gospodarstw, rolnikowi może zabraknąć pieniędzy na regulowanie zobowiązań z bieżących przychodów. Nie dość, że brakuje mu własnych środków i często, aby otrzymać kredyt, zapożycza się u sąsiadów i rodziny. To potem okazuje się, że nie ma pieniędzy na spłatę rat kredytu. Samo dofinansowanie nie załatwia sprawy, a dług rolnika rośnie. Dlatego nawet duży wpływ gotówki z unijnych i krajowych dopłat może spowodować, że rolnik zamiast inwestować, zacznie się zadłużać – wyjaśnia Jakub Kostecki.